Finał turnieju „Mieleckie Skrzydła” przyniósł niecodzienne emocje – w walce o złoto spotkali się dwaj zawodnicy gospodarzy: Stanisław Wesołowski i Mikołaj Szot. Dla trenera Zbigniewa Żoli był to szczególny moment.
– Ja już wcześniej wiedziałem, kto wygra, bo znam ich z treningów. Kto by nie wygrał, byłoby mi obojętne. Mogłem sobie usiąść i się przyglądać. W tradycji szermierki, gdy walczą zawodnicy z jednego klubu, trener się nie włącza, a publiczność nagradza brawami trafienia jednego i drugiego zawodnika – wspomina trener Żola.
Największy sukces ostatnich miesięcy to jednak złoto Stanisława Wesołowskiego podczas Mistrzostw Polski, które odbyły się w hali MOSiR w Mielcu. Jak mówi trener, był to moment przełomowy:
– Kiedyś był taki okres, że jak było trzech zawodników, to Wesołowski zawsze byłby czwarty. To się zmieniło przed mistrzostwami Polski. Wygrał Puchar w Radlinie, a potem został mistrzem kraju. Staszek trenuje dopiero cztery lata – przyszedł w połowie września. Rzadko się zdarza, by ktoś po tak krótkim czasie sięgnął po tytuł mistrzowski, a on to zrobił.
W mieleckim „Sokole” szermierka to nie tylko sport, ale sposób wychowania i styl życia. Trener Żola zauważa, że młodzież trafia na zajęcia coraz częściej z inicjatywy rodziców:
– Rodzice przysyłają dzieci, bo widzą, że muszą się ruszać. Jeśli dziecko połknie tego bakcyla szermierczego – tak jak Wesołowski – to zostaje. Moim marzeniem byłaby duża grupa, z której zostaje dziesięciu takich, co stawiają trenerowi wymagania, że ma z nimi problem. To byłoby coś!
– Gdyby ktoś przyjechał i zobaczył, w jakich warunkach trenujemy… Każdego dnia muszę złożyć sprzęt, naprawić każdą szpadę, sprawdzić każdą maskę – bo nie mamy mechanika. Ale działamy dalej, bo to nasza pasja – dodaje trener.
Zbigniew Żola prowadzi mielecką szermierkę już 56 lat. Jak sam mówi, jego przygoda z szermierką w Mielcu zaczęła się od rezygnacji poprzedniej trenerki. – Trenerka kiedyś rzuciła zeszytem i powiedziała: „To sobie prowadź”. No to prowadzę – do dziś.
Zapytany o następców, odpowiada z nostalgią. – To jest właśnie największy ból. Chciałbym, żeby ktoś przyszedł tak jak ja kiedyś. Myślę, że tego dorobku, jaki ma mielecka szermierka – nie tylko w „Sokole”, ale i w „Gryfie” – władze miasta nie zmarnują. Wszystko rozbija się o pieniądze.
Szermierka w Mielcu to dziś nie tylko tradycja, ale i nadzieja. Dzięki takim ludziom jak Zbigniew Żola – pełnym pasji, cierpliwości i wiary w młodzież – kolejne pokolenia mają szansę rozwijać się w tej wymagającej, ale pięknej dyscyplinie.
Kamila Bik [email protected]