Fot. Kamila Bik
[FOTORELACJANOWA]13611[/FOTORELACJANOWA]
22 listopada ścieżki Puszczy Sandomierskiej po raz kolejny stały się sceną jednego z najbardziej nastrojowych biegów terenowych w regionie. LoveLas, organizowany przez Stowarzyszenie Zabiegani Mielec, zaskoczył uczestników zimową scenerią, która pojawiła się nagle w ostatnich dniach przed zawodami. Chociaż na listy startowe zapisało się ponad 500 osób, nie wszyscy zdołali dotrzeć na miejsce — głównie z powodu śniegu, który utrudnił dojazd do bazy biegu.
Jak podkreślają organizatorzy, prace związane z LoveLasem trwają praktycznie przez cały rok. – Przygotowania zaczęły się w sumie po zakończeniu tamtej edycji. Trzy dni przed biegiem rozkładaliśmy bramę startową i bazę, w piątek przygotowywaliśmy biuro zawodów. Śnieg nas zaskoczył, bo zrobiło się bardzo ładnie, ale ciężej było z dojazdem – opowiada Zygmunt Sumiec ze Stowarzyszenia Zabiegani Mielec.
Tuż przed startem wydarzenia doszło też do awarii, która mogła poważnie skomplikować organizację. – Najgorzej, co mogło się wydarzyć, to z piątku na sobotę w nocy brakło prądu. Jesteśmy w środku lasu – nie ma prądu, nie ma wody, każdy radzi sobie jak może – dodaje.
Za wytyczenie tras tradycyjnie odpowiadał Szymon, zwany „chorążym”. – Ze znajomymi znaczyliśmy trasę tydzień przed LoveLasem. Najlepiej była oznaczona trasa na 10 km, później te dłuższe – mówi Sumiec.
Uczestnicy mieli do wyboru cztery zróżnicowane trasy:
Żart Chorążego (10 km) – idealny na szybki, leśny bieg.
LoveLas (25 km) – terenowy półmaraton prowadzący wgłąb puszczy.
Bardzo LoveLas (50 km) – wymagający ultramaraton przez mniej uczęszczane rejony.
Seta z LoveLasem (100 km) – nocne ultra, które od lat budzi największy respekt.
Śnieg, który pojawił się tuż przed zawodami, zmienił charakter trasy — białe gałęzie, przysypane drogi i zimowe widoki sprawiły, że bieg nabrał niepowtarzalnego klimatu.
Wśród zawodników znalazł się także biegacz mieszkający na co dzień w Chicago, który przyleciał do Polski na zaledwie 10 dni. Wystartował na dystansie 25 km i nie krył zachwytu.
– Jeśli chodzi o widoki, to zapierają dech w piersiach. Mam za sobą setki biegów i takiej scenerii jeszcze nie widziałem – podkreślał po ukończeniu trasy.
Jak przyznał, kilka razy zgubił drogę, jednak nie zrzucał winy na organizatorów. – To była moja nieuwaga. Patrzyłem na drzewa i śnieg — wszystko wyglądało tak pięknie, że się zagapiłem – śmiał się.
Kamila Bik [email protected]