Zamknij

REPORTAŻ HEJ.MIELEC.PL: 1700 kilometrów do nowego życia

05:40, 13.10.2021 Kacper Strykowski Aktualizacja: 09:05, 13.10.2021
Fot. Champion_Survival / Facebook Fot. Champion_Survival / Facebook

Dokładnie 64 dni wędrówki i ponad 1700 kilometrów pokonał pieszo Dawid Jarosz, mielczanin, który ostatnie 9 lat spędził w Holandii. Niezwykle trudny 2020 rok wiele zmienił w jego życiu. Teraz chce zacząć wszystko od początku.

Mielczanin Dawid Jarosz. Rocznik 1993. Staż na obczyźnie: 9 lat.

Spotykamy się w pobliżu placu zabaw przy basenie na osiedlu Smoczka. Zanim podszedłem, widzę młodego chłopaka z wielkim plecakiem turystycznym. Rozmawia z mężczyzną w średnim wieku, ale właśnie kończą. Nie znam Dawida, więc upewniam się, że to on. Potwierdza.

- Skąd myśl, żeby wracać z Holandii do Mielca pieszo? - pytam oryginalnie.

- Chciałem kiedyś zrobić coś ciekawego, innego, nowego. Mieszkając tam razem z szefem byłem zamknięty w bańce. Czułem, że moja wolność jest ograniczona. Postanowiłem wyruszyć w podróż, ale nigdy nie było ku temu okazji. Teraz zrozumiałem, że to dla mnie ostatni moment na taką wyprawę. Gdy zdecydowałem o powrocie do Polski, do rodziny, znajomych, wybrałem plecak i pieszą wędrówkę. Chciałem to zrobić sam dla siebie - odpowiada bez wahania.

Po zagajeniu o pomysł, chciałem też wypalić, czy powrót na nogach nie był spowodowany po prostu brakiem kasy na bilet. Szybko jednak zrozumiałem, że to absolutnie nie to. Już pierwsze wrażenia utwierdziły mnie w przekonaniu, że temu gościowi rzeczywiście zależało na sprawdzeniu się w ekstremalnych okolicznościach. On chciał przede wszystkim sobie, być może też innym, po prostu coś udowodnić.


Fot. Champion_Survival / Facebook

- Nie miałem praktycznie żadnego przygotowania. Dosłownie 2 tygodnie wcześniej zacząłem coś ćwiczyć na siłowni z trenerem personalnym i to było praktycznie wszystko - przyznaje bez cienia przechwał. Wręcz przeciwnie, w jego głosie słyszę ton świadomości, że może nie było to do końca rozsądne.

Słucham, nie starając się przesadnie ukrywać swojego podziwu już dla samego pomysłu, a co dopiero realizacji. Jestem też pod wrażeniem kilka chwil później, gdy okazuje się, że Dawid przez lata był gamerem. Godzinami siedział przed komputerem tocząc rozgrywki w League of Legends czy Counter Strike’a. Streamował też na YouTube. Zatem mogłoby się wydawać, że nie jest to typ rozbujanego kondycyjnie freaka, który łyka dziesiątki kilometrów bez mrugnięcia okiem. A jednak.

- To było wyzwanie ponad twoje siły? - pytam.

- Chyba nie… chociaż nie wiem czy wyruszyłbym drugi raz - przyznaje.

Największym problemem w wędrówce okazał się… ciężar plecaka. To blisko 30 kilogramów, które trzeba było mieć cały czas ze sobą.

- Ciężar wahał się w zależności od trasy danego dnia. Bywały długie odcinki, gdzie nie było żadnych sklepów, dlatego musiałem planować to wcześniej i robić większe zapasy - mówi.

Ekwipunek był absolutnie konieczny: namiot, śpiwór, zapasowe buty, ubrania, podstawowe sprzęty kuchenne, jedzenie czy apteczka. – Można z tym iść przez jakiś czas, ale tak długa wędrówka okazywała się bardzo utrudniona – dodaje.


Fot. Champion_Survival / Facebook

Dawid maszerował dniami. Noce spędzał różnie – niejednokrotnie udawało się znaleźć nawet pokój w jakimś hostelu. W większości przypadków były to jednak noclegi pod gołym niebem. – Zdarzało się, że budziły mnie dzikie zwierzęta albo lokalni mieszkańcy. Trudno mówić o pełnym bezpieczeństwie w takich okolicznościach. Dlatego też wstawałem stosunkowo wcześnie – zazwyczaj koło godziny 4-5 byłem już na nogach.

Wszystko fajnie… aż przyszedł COVID

Wątki dotyczące technikaliów wędrówki przeplatamy historią Dawida. Nie da się od tego uciec, choć nie o wszystkim chce mówić. Nie mam wątpliwości, że mojemu rozmówcy nie zawsze było w życiu łatwo, o ile w ogóle było. Szybko liczę, że do Holandii wyjechał mając 18 lat. Okoliczności podjęcia tej decyzji z pewnością nie były łatwe. To zapewne desperacki, ale jednak akt odwagi i odpowiedzialności za siebie.

W niewielkiej restauracji na południu Holandii pracował blisko 9 lat. Miał stałą pracę, zameldowanie, samochód w leasingu. Teoretycznie wszystko było dobrze, choć Dawid nie ukrywa, że wpadł bańkę, która mogła się źle skończyć.


Fot. Champion_Survival / Facebook

- Czasem na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale pewnie sporo jest osób, które nie mają czasu dla samych siebie, chociażby na swoje hobby, na bycie z przyrodą, rodziną. Praca, dom - ciągły pośpiech może prowadzić do depresji. Szczególnie, kiedy praca przenosi się do domu, jak to było w moim przypadku - przyznaje.

Porządek dnia codziennego zburzyła jednak pandemia.

- COVID zamknął wszystko. Szef musiał zamknąć również naszą restaurację na 3-4 miesiące. Wspólnie z Pawłem i Dawidem, z którymi pracowałem, wróciliśmy na chwilę do Polski, gdzie po 4 dniach zachorowałem na COVID. Spędziłem 3 tygodnie w szpitalu w Łańcucie. Wypisali mnie ze szpitala z zapaleniem płuc i wsadzili przymusową, dwutygodniową kwarantannę. Bez pomocy i leków. To wszystko mocno odbiło się na moim zdrowiu - mówi.

Po kwarantannie Dawid wybrał się do Bydgoszczy - miasta, które okazało się dla niego wyjątkowo mało gościnne. Został poproszony o pomoc w konfrontacji z napastnikami. Pomógł, ale został pobity - uderzono go kamieniem w głowę, stracił przytomność, ponownie trafił do szpitala. - Miałem krwiaka w głowie, podejrzenie złamania żeber oraz problemy z szyją i ręką – zdradza.


Fot. Champion_Survival / Facebook

Po kolejnym pobycie w szpitalu musiał wrócić na chwilę do Holandii, by pozamykać tamtejsze sprawy, zabrać swoje rzeczy i móc bez zobowiązań zaczynać nowe życie w Polsce. Tu znów nie było jednak łatwo.

- Szef nie chciał wypłacić nam należnych pieniędzy. Jakiś czas po tym restauracja spłonęła wraz z naszym domem, a on wyrzucił resztę naszych rzeczy. Na krótki czas stałem się bezdomny. Dzisiaj podejrzewam, że szef mógł mieć przy pożarze swój udział… - komentuje.

Ale od czasu pierwszego wyjazdu z Holandii mijały kolejne miesiące. Oszczędności szybko topniały. Dawid musiał się zadłużyć, by przetrwać. Wszystko jednak z głową na karku. Zaciągnięte zobowiązania trzeba było przecież spłacić. Padła szybka decyzja: znaleźć jakiekolwiek zatrudnienie przez agencję pracy i spłacić dłużników. Dawid stracił też swoje auto, za które musiał zapłacić dość duża karę - konkretnie za niewywiązanie się z umowy.


Fot. Champion_Survival / Facebook

– Wytoczyłem też sprawę sądową byłemu szefowi za niewypłacone pieniądze i bezprawne zwolnienie – mówi. Sprawę już wygrał, ale jak dotąd pieniędzy nie otrzymał, bo były pracodawca przekonuje, że nie ma mu z czego zapłacić. Nadziei jednak nie traci. To w końcu pieniądze, które pozwoliłyby mu na stabilny start w Polsce.

- Ile kilometrów pokonałeś w drodze do Mielca?

- Na aplikacji jest 1686 kilometrów, ale przeszedłem na pewno ponad 1700. Były 2-3 dni, gdzie nie miałem baterii w telefonie i trasa się nie zliczała. Trwało to wszystko 64 dni – mówi zerkając w statystyki podróży zapisane w aplikacji.

Dawid przed rozpoczęciem drogi wyznaczył sobie trasę, analizując poszczególne punkty, w których mógłby się zatrzymywać. Szacował, że dziennie pokona między 30 a 40 kilometrów. Nie zawsze się udawało, choć były i dni wypełnione jeszcze dłuższymi dystansami. Raz postanowił nawet kontynuować marsz przez całą noc i część dnia następnego. Pokonał wtedy dystans 80 kilometrów z Tych do Krakowa. Wysiłek był ogromny, ale to kolejny punkt sprawdzenia swoich możliwości.


Fot. Champion_Survival / Facebook

- Wyznaczając trasę, sprawdziłem, przez jakie miasta ona przebiega i wtedy szukałem, gdzie w okolicach jest np. jakiś kemping lub hostel, gdzie można by spędzić noc. Jeżeli było coś po drodze, to starałem się z tego korzystać. Jeśli nie było nic takiego, kierowałem się w stronę najbliższego lasu i tam spałem. Nie była to więc droga prosto do Mielca, bo często musiałem zboczyć z kursu kilka kilometrów, by zdrzemnąć się przez kilka godzin i później wracać - relacjonuje.

Choć pierwotnie miał założenia dotyczące średniodobowego dystansu do pokonania, po pierwszych dniach zdecydował nie narzucać sobie konkretnego rygoru. - Stwierdziłem, że jak wstanę, to będę szedł. Jeśli mam ochotę sobie gdzieś stanąć i odpocząć, to będę to robił. Nie chciałem się zajechać tylko po to, żeby wyrobić dzienną normę - mówi.

O innych sposobach dotarcia do domu nie było jednak mowy.

- W głowie miałem postanowienie, że nie ma opcji, by ktoś mnie podwoził. Owszem, zdarzyło się, że ktoś się zatrzymywał i zaproponował podwiezienie, ale najczęściej dziękowałem. Dwa, może trzy razy ktoś się zaoferował z pomocą podwózki w miejsce noclegu, na którą się zgodziłem, ze względu na późną porę, niską temperaturę i padający deszcz. Wtedy miałem swoje dwie zasady: nie mogła to być droga po mojej trasie i dana osoba musiała mnie odwieźć w miejsce, z którego mnie wzięła. Jeśli nie było to możliwe to sam wracałem na piechotę, by kontynuować wędrówkę z tego samego miejsca – mówi.

Co zaskakujące, nie było też zwątpienia i chęci rezygnacji z wyprawy.

- Zdarzały się sytuacje, że planowałem dojście do określonego punktu, ale na kilka kilometrów przed nim odpuszczałem i szukałem miejsca na rozbicie namiotu. Były też pojedyncze dni, w których robiłem sobie przerwy. Potrzebowałem czasu na regenerację organizmu – mówi.


Fot. Champion_Survival / Facebook

Pod koniec naszej rozmowy przypominam sobie o wątku ustanowienia przez Dawida rekordu w pojedynczej, nieprzerwanej wędrówce. Pisaliśmy o tym na łamach hej.mielec.pl, by pomóc mu w uzbieraniu niezbędnych do weryfikacji rekordu środków.

- Zbiórka stanęła na kwocie 2156 zł. Na rekord musiałem uzbierać 3690 zł, więc to się nie udało. Problem był jednak inny. Okazało się, że moja trwająca już droga jest ciężka do weryfikacji przez sędziów. Nie było to możliwe, dlatego pomysł na ustanowienie rekordu upadł. Chcę być jednak w pełni fair w stosunku do osób, które zdecydowały się mi pomóc. Opublikowałem już wpis, w którym proszę wszystkie te osoby o kontakt, bo chcę zwrócić te pieniądze. One są, nie zostały w żaden sposób wykorzystane – podkreśla.

Było o tym, skąd pomysł, więc… „co dalej?”

Dawid po 64 dniach wędrówki wrócił do rodziny – w Mielcu ma tatę mamę, babcię i większość rodziny. – Więc mam gdzie się zatrzymać, przynajmniej do czasu znalezienia nowej pracy. Właśnie rozpocząłem te poszukiwania. Myślałem zarówno o Mielcu, jak i o Warszawie, gdzie mam kilku znajomych z dawnych lat – przyznaje.

Jednocześnie nie kryje przy tym, że marzy mu się własny biznes. – Myślałem o własnej pizzerii, może nawet sieci pizzerii. Na razie chcę jednak znaleźć pracę, żeby ustabilizować się finansowo.

Czy planuje jeszcze tak długie „spacery”?

- Chciałbym zrobić jeszcze coś ciekawego. Myślałem o górskich wędrówkach i wspinaczce, ale to wymagałoby znacznie większego przygotowania. Podobnie, jak w przypadku sztuk walki, których trening mi się marzy. Myślałem też o przejściu całej Polski dookoła w możliwie najkrótszym czasie. Lubię się wyróżniać i sprawdzać swoje możliwości, lubię szukać granicy, jak i pokazywać innym, że warto dążyć do swoich celów i planów - niezależnie od tego, jaką miało się przeszłość. Bo przecież każdy z nas jest wyjątkowy i może zdziałać cuda. Trzeba tylko w siebie wierzyć i dążyć do swoich celów!

 

Autor - dziennikarz i fotoreporter portalu hej.mielec.pl:

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
0%