Zamknij

Dobry lekarz jest obok nas - rozmowa z dr Marią Bardowską

13:30, 31.03.2021 artykuł sponsorowany Aktualizacja: 14:33, 31.03.2021

W tym materiale przybliżamy postać wspaniałego specjalisty ortodonty i stomatologa - Marii Bardowskiej, która od blisko 50 lat służy w Mielcu swoją wiedzą lecząc pacjentów stomatologicznie i ortodontycznie. Zachęcamy do lektury pierwszej części obszernej rozmowy z niezwykle cenioną i doświadczoną specjalistką stomatologii i ortodoncji. 

- Pani doktor, na początku pragnę bardzo podziękować że zgodziła się pani na ten wywiad, nie będę ukrywał czytelnikom, że po wielu namowach z mojej strony. Na początek chciałbym zapytać, co skierowało panią na taką drogę zawodową, taki kierunek studiów?

- Bez żadnego wątpienia powiem, że to dzięki moim wspaniałym rodzicom mogłam rozpocząć naukę na tym kierunku. Kosztowało ich to wiele wyrzeczeń bytu powszedniego, abym mogła się kształcić w Krakowie na kierunku stomatologicznym. Pochodzę z wsi Pławo pod Mielcem, tam też skończyłam szkołę podstawową, a po niej kontynuowałam naukę w Liceum Ogólnokształcącym nr 1 w Mielcu. Myślę, że właśnie wtedy narodził się zamysł, aby iść na studia medyczne. Dzięki temu, że miałam pełne oparcie w rodzicach, mogłam zrealizować swój plan. Oczywiście też musiałam się uczyć, ale myślę, że to jest tylko dopełnienie tego co dali mi rodzice i za to do końca będę im bezmiernie wdzięczna.

- Studia to w życiu każdego człowieka jeden z najpiękniejszych okresów życia. Dodatkowo skończyła pani studia na Oddziale Stomatologii Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Krakowie. Jak wspomina pani ten okres swojego życia?

- Myślę, że okres w którym studiowałam był zupełnie odmienny od tego, w jakim dziś mogą zdobywać wiedze osoby studiujące na wydziałach medycznych w kraju. Poza bardzo innym ustrojem politycznym brakowało nam podstawowych przyborów do wszelakiej nauki. Za to mieliśmy wspaniałych wykładowców, którzy robili wszystko, aby tę lukę uzupełnić przekazując nam niezbędną wiedzę.

- Pamięta pani może coś ze studiów, co teraz byłoby abstrakcją?

- Oczywiście. Na przykład zajęcia z anatomii człowieka - musieliśmy preparować różne części ciała przy użyciu skalpela, ale co ciekawe bez rękawiczek, tak aby w palcach dokładnie poczuć właściwe miejsce odpreparowania organu. O takim sposobie przygotowania studentów do pracy nie ma dziś mowy. 

- W którym roku skończyła pani studia?

- W 1972 roku.

- I jak dalej potoczyła się pani droga zawodowa?

- Wróciłam w rodzinne strony do Pława, do rodziców i rozpoczęłam pracę w Przychodni nr 1 w Mielcu. Ten czas pracy w przychodni wspominam z wielkim sentymentem, a zarazem zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że ukształtował mnie jako lekarza. Miałam zaszczyt uczyć się i "szlifować" zdobytą wiedzę na studiach pod okiem takich wspaniałych lekarzy jak dr Stanisław Kostecki, dr Stanisław Chowaniec i dr Roman Koper. Ich zaangażowanie i niewymuszona chęć do przekazywania swojej wiedzy wzbudzały szacunek wśród młodych adeptów sztuki stomatologii. Starałam się też pomagać moim krajanom z Pława i z pomocą rodziców otworzyłam w domu rodzinnym mały gabinet stomatologiczny, gdzie mogłam przyjmować pacjentów z wsi, w której się wychowałam.


Chorzelów 1974 r. (Biała Niedziela)

- Pani doktor, praca, praca, studia, a co z życiem prywatnym?

- Oczywiście na to też znalazłam czas i spotkałam wspaniałego człowieka - mojego męża Andrzeja, z którym blisko 45 lat jesteśmy po ślubie i tworzymy wspaniały duet. To dzięki niemu mogłam realizować się w pracy zawodowej, doskonalić się, kształcić, zdobywać specjalizację. Zawsze mam w nim oparcie i mogę liczyć na niego w każdej sytuacji, jaka mnie spotyka. Wspólnie wychowaliśmy i wykształciliśmy dwoje dzieci. Pozostaje nam teraz obserwować i cieszyć się wspólnie z ich sukcesów zawodowych.

- A co panią skłoniło do takiej specjalizacji jaką Pani wybrała?

- To był początek lat 90-tych, kiedy dr Gałka - kierownik Przychodni nr 3 w Mielcu zadecydował o moim rozwoju i skierowaniu mnie na specjalizację ortodontyczną. Była to na obecne czasy specjalizacja raczkująca, która przyszła do nas wraz z pojawiającymi się pacjentami, którzy przyjeżdżali z zagranicy z aparatami stałymi na zębach. My jeszcze praktycznie nic nie wiedzieliśmy o tej metodzie leczenia. Owszem, znaliśmy metodę ortodoncji leczenia za pomocą aparatów zdejmowanych, jednak zawsze interesowały mnie nowe wyzwania naukowe, więc zdecydowałam po konsultacji z mężem, że podejmę się tej specjalizacji.

Szkolenie specjalizacyjne w zakresie ortodoncji rozpoczęłam w Wojewódzkiej Przychodni Stomatologicznej w Rzeszowie pod kierownictwem dr Danuty Seib. Po jej śmierci, kierownictwo nad moim szkoleniem specjalizacyjnym przejęła dr Elżbieta Błotnicka. Egzamin specjalizacyjny zdałam w 1995 roku zyskując - jako jedna z pierwszych osób w kraju - tytuł specjalisty ortodonty.

- Jak ocenia pani tę decyzję z perspektywy lat?

- Przez wiele lat mój pierwszy gabinet ortodontyczny, zlokalizowany w budynku obecnego sanepidu, sąsiadował z gabinetem doktora Stanisława Kosteckiego, wybitnego chirurga stomatologa, który był nestorem mieleckiej stomatologii. W tej kwestii mogę powiedzieć, że miałam szczęście spotkać dobrych lekarzy na swojej drodze zawodowej i wiele się od nich nauczyłam.

Wykonywałam tam zabiegi z zakresu całej stomatologii, co dało mi ogromną wiedzę na temat etapów rozwoju człowieka i możliwości leczenia w konkretnych przypadkach. Był to bardzo ważny okres w pracy lekarza stomatologa, który obecnie jest pomijany, ze względu na zbyt wczesne specjalizowanie się lekarzy w konkretnym kierunku i ograniczenie możliwości czerpania wiedzy od doświadczonych kolegów po fachu. Jednak cały czas pozostawały kwestie finansowe związane ze zdobywaną specjalizacją, które tak jak wspominałam, z nieocenioną pomocą męża, udało mi się unieść.
Koszty szkoleń, materiałów do pracy, narzędzi i dostępność do nich w tamtych czasach sprawiały bardzo duże problemy. Pierwszy komplet narzędzi do pracy przy leczeniu aparatami stałymi dostałam w komis, ponieważ koszty zakupu były tak duże, że nie było mnie stać na ich zakup.

- Rok 1995 to chyba największe zmiany związane z pani pracą zawodową.

- Myślę, że całe lata dziewięćdziesiąte to okres bardzo poważnych decyzji zawodowych w moim życiu. W 1995 roku ukończyłam specjalizację z ortodoncji i było nas kilku lekarzy na całą Polskę, którzy mogli się poszczycić tą specjalizacją. Tak jak mówiłam, otworzyłam też swój pierwszy gabinet ortodontyczny. W tych latach prowadziłam również praktykę lekarską w Przychodni nr 3. Pracowałam na dwa etaty, aby móc się rozwijać. Miałam też dorastające dzieci, które również wymagały mojej uwagi. Mogę powiedzieć, w tamtym okresie naprawdę mało spałam.

- Od wielu lat można jednak panią spotkać tylko w swoim gabinecie. Dlaczego?

- To był 22 lutego 1997 roku - pamiętam ten dzień do dziś. Jechałam z Przychodni nr 3 do swojego gabinetu. Niestety po drodze miałam wypadek samochodowy, po którym zadecydowałam, że kończę pracę w przychodni, tym samym skupiając się na własnym rozwoju, gabinecie i rodzinie. Musiałam niejako zrobić rachunek sumienia. Myślę, że z perspektywy lat wyszedł prawidłowo pod względem wniosków, które z niego wyciągnęłam.

Koniec części pierwszej.

Ciąg dalszy wkrótce.

(artykuł sponsorowany)
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
0%